Konkurs Piosenki Eurowizji śledzę dopiero od dwóch lat (o ile śledzeniem można nazwać oglądanie wyłącznie eliminacji w Polsce i finału konkursu – w tym roku również pierwszego półfinału). Nie gorączkuję się eurowizyjnymi przygotowaniami i wciąż mam problem z orzekaniem o tym, czy dana piosenka nadaje się na Eurowizję, czy nie. Jestem zatem laikiem, na pewno nie specem od Eurowizji. I jako laik chciałabym krótko przedstawić swoje spostrzeżenia z tegorocznego konkursu...
Półfinał – czy na pewno oglądamy konkurs piosenki..? Oglądając transmitowany przez TVP półfinał nie mogłam nie zadać sobie tego pytania. Co jest do licha, czy to jest konkurs piosenki, czy konkurs cyrkowy? Czy liczy się wykonanie utworu, czy jego otoczka przypominająca kiepskie przedstawienia teatralne? Zaczęłam przywoływać z pamięci różnego rodzaju konkursy muzyczne i stwierdziłam, że Eurowizja jest pod tym względem fenomenem. Niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Piosenkarze powinni chyba przede wszystkim śpiewać? A jeśli nie, to może warto zmienić nazwę konkursu na Konkurs Pokazów Cyrkowych Eurowizji...?
Szczęśliwie byli też tacy wykonawcy, którzy wiedzieli po co pojechali do Belgradu i zrobili to, czego się od nich oczekiwało – po prostu zaśpiewali. W tym roku mieliśmy to szczęście, że w grupie tej była także nasza reprezentantka, Isis Gee. Z przyjemnością oglądałam jej występ i podziwiałam wykonanie pięknej piosenki „For life”. Na ziemię sprowadził mnie kolejny „wykonawca” - indyk...
A potem dziwimy się, że dla wielu Polaków (i pewnie nie tylko) hasło „Eurowizja” jest równoznaczna z hasłem „tandeta” lub „kicz”.
Ale nieważne. Udało się – Isis awansowała. Pomyślałam sobie, że wreszcie zagłosowano rozsądnie, wybrano po prostu dobrą piosenkę.
Finał – Polak Węgier dwa bratanki?
Finał Konkursu Piosenki Eurowizji oglądałam z zainteresowaniem, przyglądając się wykonawcom, którzy awansowali do finału, a których występów nie miałam okazji obejrzeć dzięki naszej TVP (widać abonament za niski, by transmitować obydwa półfinały – może uśmiechnąć się do rządu o podwyższenie, zamiast o zniesienie abonamentu..?). Na scenie pojawiali się kolejni wykonawcy, a ja z niecierpliwością oczekiwałam na Isis. Będzie ktoś lepszy czy nie..?
Zróżnicowanie utworów przez chwilę wywołało w mojej głowie zamęt. Tyle się słyszało o tym, że jakaś piosenka jest „eurowizyjna” a jakaś nie – a tymczasem w finale mieliśmy właściwie wszystko! Pop, metal, retro, transe, a także piosenki niemal „ludowe”. Skoro awansowały do finału, to chyba wszystkie musiały być typowo „eurowizyjne”? Ale co ja tam wiem, jestem tylko laikiem, więc może coś się zmieniło, a ja po prostu tego nie odnotowałam.
Po zakończeniu występów byłam spokojna. Pierwsza dziesiątka jak nic, nawet przy rozmaitych dziwnych pomysłach głosujących. Jednak gdy rozpoczęło się przyznawanie punktów, odczułam lekki niepokój. Do tej pory nie wierzyłam w mit układów – rok temu porażka The Jet Set była tłumaczona głównie „zmową” innych krajów, co osobiście traktowałam jako wymówkę i odwracanie uwagi od słabego występu naszych reprezentantów. Jednak w chwili, w której nasz polski prowadzący podawał wyniki przed ich oficjalnym wygłoszeniem (tłumacząc, że doświadczenie pozwala mu na takie prognozy) przeszedł mnie niemal dreszcz. Po chwili, nie mając bladego pojęcia o specyfice Eurowizji, sama zaczęłam prognozować kto na kogo zagłosuje – kierując się wyłącznie kwestią „sąsiedztwa” i wzajemnych sympatii kolejnych krajów. O zgrozo – zgadywałam... Tylko na Polskę jakoś nikt nie chciał zagłosować (pomijając Irlandię i Wielką Brytanię) i okazało się, jak bardzo nieaktualne jest hasło „Polak Węgier – dwa bratanki”. Z naszych sąsiadów na Polskę nie zagłosował nikt. Ale zaraz – przecież to ponoć konkurs piosenki...? A piosenka była dobra. Czemu więc nikt nie zechciał jej wskazać...?
I przyszło rozgoryczenie... Uwierzyłam w „układ”. Sposób przyznawania głosów bił po oczach i nie dało się go wytłumaczyć tym, że kraje które zdobyły najwięcej punktów, miały po prostu rewelacyjne kompozycje. To moja subiektywna ocena, zgoda. Ale właśnie w tej mojej subiektywnej ocenie – nie miały. Kilka krajów mogło faktycznie konkurować z Polską, jednak porażka na taką skalę..? Dlaczego nie głosowano na piosenkę, dlaczego głosowano na kraj?
Można oczywiście tłumaczyć naszą porażkę „brakiem układów”. Tym, że nas nie lubią. Ale co to ma do rzeczy? To konkurs muzyczny! A nie konkurs wzajemnych sympatii!
Obawiam się, że jeśli sposób głosowania nie zostanie zmieniony, co rok będziemy przeżywać to samo. Pierwsza piątka to będą dokładnie te same kraje – zmieniać się będą jedynie pozycje (Rosja raz będzie pierwsza, raz druga, raz piąta...). A konkurs Eurowizji w końcu straci kompletnie swoje znaczenie, bo jaki jest sens wysyłania tam reprezentanta, skoro wyniki i tak są z góry przesądzone, niezależnie od kompozycji? Nie liczy się piosenka, nie liczy się nawet wykonawca. Liczy się to, jaki kraj dana osoba lub zespół reprezentuje. A tak nie powinno być. Przynajmniej w mojej ocenie. Ale co ja tam wiem. Jestem tylko laikiem...
Aka
EUROWIZJA.COM.PL